top of page

 

Żywe pochodnie na Solnym Targu

Działo się to w roku 1453, w dniu narodzin św. Jana Chrzciciela, czyli 24 czerwca, gdy pierwszym konsulem w radzie miasta Wrocławia był Konrad Euzenreich.

Już od południa bił Dzwon Grzesznika z wieży kościoła Św. Marii Magdaleny, a to oznaczało, że krew z czyjegoś karku wytryśnie lub płomień ludzkie ciało ogarnie, toteż rzesze mężczyzn i niewiast szczelnie wypełniły Targ Solny. Tu wiadomo już było, że Żydzi, którzy święte ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa zhańbili, w żywym ogniu zostaną spaleni.

Sprowadzono skazańców, a tłum przeklinał ich. Strażnicy miejscy włóczniami powstrzymywali napór gniewnych ludzi. Również ośmiu konsulów i jedenastu ławników, siedzących na ławach ustawionych przy kramach z solą, wygrażało pięściami i spluwało w kierunku skazanych.

W oknach wszystkich kamienic, jak i na całej przestrzeni Rynku, mężowie z niewiastami i dziećmi cierpliwie czekali na zapowiedziane „widowisko”.

Skazańców było czterdziestu jeden i tyle też przygotowano stosów. Wzburzenie zebranych jeszcze bardziej wzrosło, gdy pierwszy konsul oznajmił (a głos jego był gniewny), że niewierni na łaskę królewską nieczuli i zatwardziali w pysze czartowskiej, nie chcieli przyjąć chrztu świętego. Konsul zaś, przejęty grozą, szaty rwał na sobie i wołał wielkim głosem, aby każdy z osobna i wszyscy razem przeklęli złoczyńców żydowskich, jako że ich rabin uchodząc przed wymiarem sprawiedliwości i nie dbając o zbawienie swej duszy, nim go przesłuchać zdołano, obwiesił się w lochu więziennym. Gdy pierwszy konsul zakończył swoje przemówienie, skazańców przywleczono i przywiązano do pali z suchego drewna.

Zamilkło pospólstwo i nastała cisza...

Zapłonął pierwszy stos. Ogień oświetlił młodego chłopca, który w nieludzkim wysiłku próbował oderwać się od pala, a gdy to mu się nie udało, chłopaczek – jak małe dziecko – zapłakał, kiedy zaś płomień ogarnął jego stopy, płacz zamienił się w jęk, a jęk w żałosne wycie...

– Niech śmiercią umrze! – wołano z tłumu.

Inni natomiast rozumowali:

– Czy to, co się dzieje, nie jest słuszne? Wszak przodkowie tych Żydów wydali na mękę Zbawiciela, krzycząc przed Piłatem: „Krew Jego na nas i na syny nasze!”. Przeto niechaj się teraz krwawią ich faryzejskie syny.

Jednak krwi nie było. Czterdzieści jeden ciał ludzkich było już objętych ogniem i czarny dym buchał od stosów ku niebu.

Pan Johann Glatz stał w otwartym oknie swojej okazałej kamienicy i łzy radości z oczu mu spływały. Widok był naprawdę niezwykły, ale ciała ludzkie zżerane płomieniami zaczęły wydawać tak nieznośny odór, że pan Glatz ogarnięty nagłymi mdłościami, wychylił się poza okno i zwymiotował na stojące niżej białogłowy.

Widok...

* * *

W zachodniej Europie prześladowania ludności żydowskiej zaczęły się już podczas pierwszych wypraw krzyżowych. Rozprzestrzeniając się poprzez Rzeszę Niemiecką, na ogół nie przekraczały one granic Królestwa Polskiego, w którym – dzięki panującej tolerancji religijnej – Żydzi szukali ocalenia. Jednak radni niektórych miast śląskich, już na długo przed 1453 rokiem, doszli do wniosku, że rozsiewanie wieści o znieważaniu przez Żydów Najświętszego Sakramentu dawało okazję do wzbogacenia się tudzież odwracało uwagę pospólstwa od własnych nieprawości.

 

Źrodło:

 

Legenda o żydowskim chłopcu, który komunię świętą przyjął

Pewnego razu żydowski chłopiec często z chrzescijańskimi dziećmi się bawił, te polubiły go wielce i do kościoła nieraz zabierały. Kiedy zaś nastał Wielki Tydzień, gromadka dzieci przystąpiła do komunii. Mały Izraelita również podszedł do ołtarza i otrzymawszy z rąk kapłana hostię spożył ją, a powróciwszy do domu opowiedział swoim krewnym, co mu się w kościele przytrafiło.

Gdy domownicy wsłuchani uważnie w opowieść malca wreszcie zrozumieli, że przystąpił do chrześcijańskiej komunii, wpadli w okrutny gniew i rozdmuchali ogień w piecu, aby spalić w nim małego chłopaczka. Ten jednak, po wrzuceniu do pieca, mimo że ogarnęły go płomienie, nie odczuwał żadnego bólu, a nawet zaśpiewał pieśń usłyszaną w kościele.

Oszalała z rozpaczy matka, sądząc, że synek jej zostanie spalony, pobiegła czym prędzej do rodziców chrześcijańskich dzieci z błagalną prośbą o pomoc. Wszyscy oni pospieszyli na miejsce, gdzie w rozżarzonym piecu przebywało dziecko, a widząc, że żyje, szybko wydobyli go i wielce się uradowali.

Na zadawane liczne pytania chłopiec odpowiadał, że jakaś piękna Pani otuliła go swym płaszczem i płomień cofał się przed nią. Wierni padli na kolana, dziękując za tak wielką łaskę. Poniektórzy zaś Żydzi, widząc jawny cud, przyjęli wiarę chrześcijańską.

Jedynie ojciec chłopca nie chciał przyjąć chrztu, gdyż miał zatwardziałe serce, wrzucono więc go do tego samego pieca, w którym wnet się spalił.

 

 

Źrodło:

 

 

O wygnaniu Żydów z Wrocławia (1453)

W roku Pańskim 1453 pewne nieszczęścia zmusiły mieszczan wrocławskich do tego, by w czwartek w okresie suchych dni po Podwyższeniu Świętego Krzyża urządzili uroczystą procesję procesję, żeby prosić Boga o uwolnienie z trudnego położenia. Aby łatwiej skłonić do litości obrażony Majestat Boski, nieśli po ulicach z należną czcią ciało Jezusa Chrystusa, które tak szanowali, iż uważali, że niczego mu nie wolno odmawiać. Zdarzyło się wtedy, że deszcz zmoczył hostię. Wówczas pobożny lud – ci, którzy szli z przodu i z tyłu, i inni, będący w pobliżu – padł z szacunku na twarz, oddając należny hołd Najświętszemu Sakramentowi. Natomiast wiarołomni Żydzi, kryjący się w swych chatach i synagogach, na ten widok zacżęli między sobą lżyć chrześcijan i szydzić z nich mówiąc: „Święta naiwność chrześcijan posuwa się tak daleko, że hostię, którą sami sporządzili, upiekli i obdarzyli kształtem koła, uważają za stwórcę nieba, ziemi i morza”. Dlatego też, zmówiwszy się, postanowili nie żałować pieniędzy, by stwierdzić, czy ten pogląd chrześcijan jest prawdziwy.

Niewiele dni później pewnego wieczora prawie wszyscy dowódcy wrocławskich Żydów zebrali się w jednym domu, gdzie wesoło ucztowali, jak to mają w zwyczaju w swój szabat. Pod wpływem wina wpadli na śmiały pomysł, który miał przywieść ich do zguby. Późną, ciemną nocą przyzwali do siebie oddźwiernego pobliskiego kościoła Świętego Macieja i powiedzieli mu: „To nasze zebranie, które tu oglądasz, ma tylko jeden cel. Chcemy się przekonać, czy owa hostia, którą wielbią chrześcijanie, jest Bogiem i czy ów chleb wbrew swej materii, istocie, formie i naturze przechodzi w ciało i krew. Co więc mamy ci dać, abyś przekazał nam to, czego pilnowanie jest ci powierzone?”.

Nieszczęsny stróż stał oszołomiony tą niezwykłą propozycją. Miotały nim jak burza różne myśli: z jednej strony strach odstręczał go od niegodziwego interesu, z drugiej strony kusiła go przeklęta, łapczywa żądza pieniędzy. I tak wahając się, odwlekał odpowiedź, na którą czekali Żydzi. W końcu nie mogąc tego dłużej znieść, rzekli: „Czemu na próżno dręczysz się myślami i sprawiasz nam przykrość, zwlekając? Jeśli zechcesz nam przekazać waszego Chrystusa, czy też będącą przedmiotem naszych życzeń hostię, którą wy, chrześcijanie, uważacie za Boga, wiedz, że nie uczynisz tego bez zapłaty, damy ci bowiem trzydzieści złotych”.

Występny stróż, słysząc, że za tak malutką hostię dostanie tyle pieniędzy, po bardzo krótkiej naradzie z żoną, podał na swą zgubę rękę kupcom, potwierdzając w ten sposób zbrodniczą transakcję. Poprosił tylko o zapewnienie, że utrzymają rzecz w tajemnicy.

Posłali zatem jednego spośród siebie, imieniem Mayr, żeby wraz ze stróżem przyniósł hostię. Poszli obaj do kościoła i stróż, niczym drugi Judasz, otwarłszy tabernakulum, oddał w ręce wiarołomnego Żyda puszkę z 10 hostiami. Uczyniwszy to, niegodziwy odźwierny odszedł do swego domu, a Żyd przybywszy do swych towarzyszy, podniósł wysoko puszkę  i zawołał: „Tu są bogowie chrześcijan! Zobaczymy teraz, co w nich się kryje!”.

Wyjąwszy hostie z puszki, położyli je na stole. Bluźniąc i śpiewając jakieś szydercze piosenki, pluli na nie, chłostali je rózgami i dziurawili nożami. Gdy wskutek tego bicia i łamania hostie zaczęły krwawić, Żydzi tak się przerazili, że niektórzy z nich stracili wzrok, a inni ze strachu głośno zakrzyknęli. Krzyk ten usłyszeli strażnicy miejscy, którzy z woli Boga akurat tamtędy przechodzili. Zaglądając do domu przez szpary w oknach, zobaczyli, co się tam dzieje.

Niebawem obudzili oni rajców i zawiadomili ich o tym, co zaszło. Rajcy wezwali księży i zgromadziwszy wielki tłum ludzi, przybyli na miejsce. Tam ujrzeli Króla Chwały skąpanego we własnej krwi. Wszyscy od razu padli przed nim na ziemię, płacząc obfitymi łzami. Gdy wstali zanieśli stół, na którym leżało pływające we krwi ciało Pańskie, do kościoła, śpiewając pieśni przerywane płaczem.

Później na polecenie króla Czech i Węgier Władysława, wydane wskutek nalegań biskupa wrocławskiego Piotra Nowaka, zatrzymano i uwięziono prawie wszystkich Żydów mieszkających we Wrocławiu. Przez wiele dni trzymano ich w zamknięciu w dwóch domach.

(...)

W końcu niektórzy Żydzi zostali wygnani z Wrocławia za tę zbrodnię. Niektórzy przyrzekli, że się ochrzczą. Inni – było ich około stu pięćdziesięciu – zostali spaleni na stosie, ponosząc stosowną karę za swój występek. Natomist ów stróż, który sprzedał Najświętszy Sakrament, z rozpaczy – aby życie jego nie róźniło się od życia zdrajcy Judasza – odebrał sobie życie wieszając się.

 

 

Źródła:

 

O chłopczyku żydowskim, którego Najświętsza Maria uratowała w płonącym piecu przed ogniem

Tekst przełożył z j. łacińskiego Mikołaj Szymański.

To, co chcę opowiedzieć zdarzyło się w Polsce, w mieście, które nazywa się Wrocław. Pewien 10-letni chłopczyk, Żyd, poszedł z chłopcami chrześcijańskimi do kościoła i zobaczył tam jak ksiądz odprawia mszę, chłopiec ujrzał stojącą postać Najświętszej Marii Panny, trzymającej w ramionach swego Syna. Po mszy zaś, gdy ksiądz (gdyż była to Wielkanoc) rozdał już komunię wszystki wiernym, chłopcu żydowskiemu się wydało, że ów kapłan wziął dzieciątko z rąk tej postaci, która stała na ołtarzu, i rozdzielał je między wszystkich wiernych, każdemu dając cząstkę. Chłopiec widząc to, przystąpił do niego z innymi i otrzymał od księdza kawałek ciała, który zaniósł do domu. Pokazując go ojcu, opowiedział, jak go uzyskał, w tym porządku, w którym właśnie to usłyszeliście. Ojciec zaś przepełniony wielkim bólem i oburzeniem, tak rzekł do chłopca: „Przeklęty chłopcze, kto cię tam zaprowadził?”. Syn, przestraszony, odpowiedział ojcu: „Pobiegłem tam z innymi chłopcami i to właśnie się zdarzyło”.

Ojciec zabrawszy ten kawałek ciała, schował go w zamkniętej na klucz szkatule. Zaraz potem rozpalił wielki ogień w piecu i zamknąwszy drzwi domu wepchnął syna do środka, aby się spalił. Ale matka chłopca widząc to, zaczęła głośno krzyczeć. Zbiegli się ludzie, wyważyli drzwi i wyciągnęli chłopca z płonącego pieca. Gdy dziwili się, że nic mu się nie stało i że nie tknął go ogień, on im odrzekł z radością: „Tę moją panią, którą widziałem w kościele, jak stała z dzieciątkiem na ołtarzu, ujrzałem siedzącą w piecu. Wzięła mnie na ręce, strząsnęła ze mnie płomienie i włożyła na mnie białą szatę, a ogień nie zrobił mi krzywdy”.

Usłyszawszy to, wszyscy, wznosząc ręce i głosy ku niebu, chwalili Jezusa Chrystusa i Jego pełną chwały Matkę Marię. Zażądali od Żyda cząstki ciała, danej mu przez chłopca. Chrześcijanie z wielkim płaczem i dziękczynieniem zanieśli ją uroczyście do kościoła. W nim Pan dla uczczenia swego ciała sprawia wiele cudów. Księża zaś ochrzcili chłopca wraz z matką i licznymi Żydami, którzy wszyscy uwierzyli w Jezusa. Ojciec jednak, któremu diabeł zatwardził serce, nie dał się ochrzcić. Miejski sędzia związawszy mu ręce i nogi wrzucił go do pieca, który on wcześniej rozpalił, by zgładzić własnego syna. Natychmiast strawił go ogień. Matka i syn wraz z innymi, którzy się ochrzcili wstąpiwszy do zakonu franciszkanów i franciszkanek, gorliwie służyli Chrystusowi i jego Matce Marii i doprowadzili swe życie do dobrego końca.

 

Źródła:

 

bottom of page